Dekadę spędziła w amerykańskiej korporacji, z której z dnia na dzień odeszła. – Chciałam żyć inaczej – nie ukrywa, a decyzji nie żałuje. – Bo dzięki niej zyskałam spokój i zwolniłam tempo życia, a właściwie zwalniam na takie, jakie chce – uśmiecha się Ewa Maćkowiak, właścicielka Pestka Studio Jogi w Wolsztynie, z którą o tym, jak żyć spokojniej i nie pędzić rozmawia Łukasz Rogalski.
Praca dla dużej, amerykańskiej firmy, to dla wielu spełnienie marzeń. Ale ty, mimo ugruntowanej pozycji, postanowiłaś odejść. Odważna decyzja.
Faktycznie, było w tym trochę szaleństwa (śmiech – red.). Bo lubiłam tę pracę, którą podjęłam zaraz po studiach, a studiowałam budowę maszyn. Dlatego, kiedy dostałam się do koncernu, miałam poczucie, że złapałam pana Boga za nogi. Nie dość, że pracowałam w zawodzie, to jeszcze w firmie, która zapewniała dobre wynagrodzenie, wiele benefitów i tym samym dawała poczucie bezpieczeństwa. Ale i umożliwiała rozwój. Mogłam zarządzać, planować czy brać udział w szkoleniach w Stanach Zjednoczonych. Moje życie było wówczas bardzo poukładane – praca na etacie, dzieci, dom. Tak to się kręciło.
Ale przestało się kręcić.
W końcu tak, choć dziesięć lat w jednej firmie to długi okres czasu. Myślę, że dlatego tyle tam pracowałam, bo firma zapewniała ciągły rozwój, przydzielała nowe zadania. Dawała również poczucie stabilności. Wówczas było to dla mnie ważne, bo wychowywałam dzieci, a mąż rozkręcał ze wspólnikiem biznes, który dziś świetnie prosperuje. I przez kilka lat nie było opcji zmiany dla mnie. Poczucie stabilności finansowej było ważne, ale nadszedł moment, kiedy mogłam sobie pozwolić na odejście. To było wtedy, kiedy wszystkie swoje obowiązki miałam już poukładane i żyłam z poczuciem, że niewiele więcej mogę czy nawet chcę firmie dać. Powiedziałam sobie wtedy: to co, to może ja się zwolnię? I tak zrobiłam, a podkreślę, że nie odchodziłam w nieprzyjaznej atmosferze, a w przyjacielskiej. To było miłe uczucie, bo w tak małym mieście, jakim jest Wolsztyn, wszyscy się przecież znamy. Dlatego tym bardziej nie wolno palić mostów.
Miałaś jakiś plan, co zamierzasz robić dalej?
Niekoniecznie (śmiech – red.). Na pewno wiedziałam, że nie chcę robić tego samego. Jestem jednak taką osobą, która za dużo nie myśli, nie analizuje, a działa. Myślę zresztą, że ludzie boją się podejmować wiele ważnych decyzji właśnie przez to, że zbyt dużo analizują. Nie wierzą w swoją siłę, kompetencje. I tkwią w martwym punkcie, z roku na rok powtarzając, że coś się zmieni. Ale samo nic się nie zmieni, trzeba podjąć inicjatywę. Trzeba podjąć to ryzyko. Choć oczywiście może być tak, że pierwszy moment, pierwsze tygodnie czy nawet lata nie będą fajne. Początkowo wyszkoliłam się w kierunku doradcy żywieniowego, bo chęć dzielenia się zdrowym trybem życia była bardzo silna. Ale konsultacje dietetyczne, których się podjęłam, po około dwóch latach przestały mi do końca pasować. To nie była do końca “ta misja’. Bo po osiągnięciu celu (schudnięciu) ludzie w większości nie potrafią znaleźć innego. I tak wracają do starych nawyków. Dawałam więc z siebie dużo energii, ale ta niekoniecznie wracała.
Dlaczego dietetyka przestała ciebie pociągać?
Nie miałam poczucia sprawczości. Większość osób chce po prostu zrzucić kilogramy, nie rozumiejąc, że aby to zrobić, trzeba zmienić podejście do wszystkiego. Trzeba zmienić nastawienie. Podświadomie szukałam rozwiązania jak pomóc większej ilości osób w inny sposób, aby cel utraty kilogramów zmienić na coś więcej. Na tamten czas nie myślałam, że ta działka biznesu zupełnie zastąpi tą pierwszą. A potem mając już studio jogi i pracując przy innych projektach nie było już na to czasu. Wyszło dobrze. Ale gdy zapisałam się na kurs nauczycielski nie myślałam, że będzie tak ciężko. Pamiętam, że jedna z koleżanek powiedziała mi wtedy: Ewa, znowu rzuciłaś się na głęboką wodę. Ale znowu wypłyniesz, nie? To dało mi do myślenia, zaświeciła mi się w głowie lampka. Tak mam, że trafiam na ludzi, którzy różne rzeczy mi mówią, nie będąc świadomi, jak wiele niektóre zdania dla mnie znaczą. Te znaczyło bardzo wiele i było prorocze. A pierwszy kurs nauczycielski zmienił moje podejście do ruchu. Przede wszystkim lepiej zadbałam o siebie. Niemniej – zaczął się wówczas klarować plan na przyszłość, mimo tego, że nigdy wcześniej nie planowałam otwierać studia jogi. Nigdy nie byłam też orłem sportu, nie byłam wybitna, więc nigdy nie sądziłam że mogę pomagać ludziom lepiej się ruszać, pracować w takim zawodzie. Teraz, kiedy kończę 40 lat, a moje ciało nigdy nie było tak sprawne wiem jak pomóc ludziom lepiej się ruszać, pracować z przewlekłym bólem. Mam też wokół siebie świetnych specjalistów od ruchu – fizjoterapeutów, z którymi współpracuje.
Samo szkolenie nie wystarczy, by stworzyć dobrze prosperujący biznes. Co więc pomogło w jego uruchomieniu?
Myślę, że dobre kontakty społeczne, chęć dzielenia się dobrą energią, chęć dalszej nauki i ciągłego rozwoju. A przede wszystkim pozytywne nastawienie. Więc jak ukończyłam kurs nauczycielski jogi, to nie było problemu z tym, by od razu utworzyć kilka grup, dzięki czemu mogłam już zarabiać. Nie musząc ciułać, prosić kogoś czy się reklamować. Po prostu to się zadziało, a w trakcie pandemii – jeszcze bardziej rozhulało. Bo kiedy zastanawiałam się, co będzie przez te wszystkie ograniczenia, to znów ktoś rzucił pomysł. I zaproponował, bym prowadziła zajęcia online. Nie powiem – strasznie bałam się kamery, ale wiedziałam, że jak nie spróbuję, to się nie dowiem, czy jest w stanie pokonać swoje lęki. Był to więc kolejny krok do przodu, kolejna nauka czegoś nowego. I tak się złożyło, że w trakcie lockodownu prowadziłam zajęcia codziennie, mając przy okazji motywację w niezwykle trudnym czasie. Dzięki tym zajęciom, obecności w mediach społecznościowym, uzbierała się fajna społeczność, która po pandemii się utrzymała. Zostając ze mną, kiedy organizowałam zajęcia w salach sportowych, a potem już u siebie, we własnym studiu, co robię do dziś i to rozwijam. Zajęcia jogi, organizacja wyjazdów jogowych, szkolenia przyszłych nauczycieli – to gałęzie mojego biznesu. Projektów więc nie brakuje, a ja cieszę się widząc, kiedy na wyjeździe, w którym biorą udział np. zapracowane mamy, mają one chwile na wyciszenie czy radość z najprostszych rzeczy, takich, jak choćby uszykowane dla nich śniadanie.
Joga pojawiła się u ciebie w pewnym momencie życia. I dziś stała się jego integralną częścią. Ale pewnie nie bez powodu.
Tak, nie był to przypadek. Do jogi podeszłam na początku jak większość początkujących – ze względów fizycznych. Przez lata bardzo nie słuchałam swojego ciała, strasznie je zajeżdżając. Dużo stresu w pracy i ciężkie treningi. Tak to trwało długo, kiedy zaczęłam odczuwać zaniedbania. Zapisałam się więc na basen, by odciążyć kręgosłup, ale i właśnie na jogę. Z myślą usprawnienia swojego ciała. Potem pojawił się ten kurs nauczycielski, o którym mówiłam wcześniej. Dał mi bardzo dużo, bo nauczyłam się, że joga to nie tylko fizyczne ćwiczenia. To styl życia, określający nasze zachowanie, to, jak podchodzimy do siebie, do swojego ciała, czy to, jak traktujemy innych ludzi, ale i przyrodę i zwierzęta.
Możesz rozwinąć ten wątek?
Chodzi o to, że joga nie wywodzi się od ćwiczeń fizycznych. Joga to bardziej praca mentalna, praca z oddechem, praktykowanie medytacji. Bycie dobrym dla siebie i innych. Jak mówiłam, wiele osób najczęściej z powodów fizycznych trafia na zajęcia, a dopiero później uzmysławia sobie, że zmienia się ich myślenie. Czasem trwa to krócej – kilka miesięcy, a czasem dłużej – nawet kilka lat. Ale puentą jest to, że zauważa się inne rzeczy w życiu i inaczej do niego podchodzi. Trzeba dać sobie czas na to, by być otwartym. Reszta przyjdzie.
Jakiś przykład?
Jasne – najprostszy, pierwszy z brzegu, to taki, jak joga wpływa na układ nerwowy. Kiedyś niejedna sytuacja bardzo szybko wyprowadziła by mnie z równowagi. Ale teraz, zanim się mocno zdenerwuje, to myślę sobie, czy ja na daną sytuację mam jakiś wpływ? No bo jeżeli się zdenerwuje, to tylko moje zdrowie, mój układ nerwowy na tym ucierpi. A układ nerwowy wpływa na naszą odporność. Jeżeli więc będziemy się stresować, układ cały czas będzie pobudzony, to odporność będzie spadać. Czyli ostatecznie zaszkodzimy tylko sobie. Wiem, że to jest prosty przykład, ale myślę, że wiele oddający. Choć przyznam, że zdarza mi się wybuchnąć, to jednak o wiele rzadziej niż kiedyś. Na przykład wtedy, kiedy ileś spraw mi się piętrzy. I jeżeli na coś mogę wpłynąć i to zmienić, to to robię. A jeżeli nie, to nic nie robię. Bo ujmując w słowa istotę jogi, a przynajmniej ja tak uważam, to jest to psychoterapia przez ciało. Pracujemy fizycznie, usuwając napięcia i dbając, by się nie pojawiały. Często dzięki temu zaczynamy nawet zauważać, że pewne wydarzenia z przeszłości mają wpływ na to, jak zachowujemy się teraz. Bo wszystko z czegoś wynika, a istotne jest to, by wiedzieć z czego.
Czyli przepracowujemy niektóre trudne doświadczenia?
Dokładnie, a niekiedy dochodzimy do wniosku, że powinniśmy iść na terapię i po prostu z kimś coś przerobić. Ważne jednak, że trzeba to zauważyć, co dzisiaj nie jest proste, kiedy żyjemy w natłoku, pędzimy i wielu rzeczy nie dostrzegamy. Wówczas nie ma szansy na zmianę. Dlatego tak ważny jest moment zatrzymania się, a ja bardzo lubię, kiedy ludzie właśnie się zatrzymują i coś sobie uzmysławiają. Bo ważna jest uważność i świadomość tego co się dzieje. Zbyt wiele rzeczy robimy automatycznie. To daje joga, choć nie od razu. A nie ma tutaj nic do rzeczy, czy my na zajęciach założymy nogę za głowę lub zrobimy szpagat. Nie o tym jest joga. Fizycznie chodzi głównie o przepracowanie napięcia i wzmocnienie ciała. Aby miało siły zmagać się z trudami życia codziennego. Aby ciało poruszało się z lekkością. Ponadto, patrząc z perspektywy czasu, zmieniło się też moje otoczenie – na bardziej wspierające, a mniej narzekające i krytykujące. My się zmieniamy, otoczenie się zmienia, to naturalne. Chcesz przebywać wśród osób, z którymi czujesz się dobrze i nic nie musisz udowadniać. To oczyszczające, a tak też pozbywamy się zbędnych napięć.
Dietetyka nie dała tobie spełnienia, a czy joga dała poczucie zmiany choć cząstki świata?
Tak, właśnie tak! (śmiech – red.). Prowadzenie zajęć dało mi poczucie, jakiego nie miałam wcześniej. Że coś zmieniam, że komuś pomagam. Bo przychodzą do mnie osoby, które naprawdę chcą i zostają na długo. Mimo to zawsze powtarzam, że każdy prowadzący takie zajęcia ma inną charyzmę, inny temperament. Nie obrażam się więc jeżeli ktoś poszukuje swojego miejsca. Wręcz do tego zachęcam. Ale wracając – czuję, że dzięki wykonywanej pracy zmieniła się mentalność wielu osób, że inaczej podchodzą do życia. Zmieniają swój styl życia! Bardzo mnie to cieszy. Bo taka zmiana wcale nie jest łatwa, a jednak coraz więcej osób podejmuje wyzwanie. Jeżeli bowiem przez wiele lat pracujemy na kiepski stan organizmu, pomijamy mnóstwo symptomów, ignorujemy bóle głowy zajadając tabletkami, to organizm w końcu wybucha. I nie liczmy na to, że przyjedziemy na zajęcia i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki za chwilę będzie super. Potrzebna jest konsekwencja i chęć zmiany, bo w jodze czym dalej w las, im dłużej praktykujemy, tym więcej nowych, pozytywnych rzeczy dostrzegamy. I jesteśmy coraz bardziej świadomi swojego ciała, którego trzeba słuchać.
Czy studio jogi to twoje miejsce docelowe?
Nie wiem (uśmiech). Patrząc wstecz na moje życie – ja lubię zmiany. Nie wykluczam niczego, ale też niczego nie planuję. To miejsce bezpiecznego ruchu, gdzie budujemy solidne fundamenty. Co prawda mam jakiś zamysł na najbliższe dwa lata, ale wiem już, że życie jest bardzo nieprzewidywalne. Pokazała to pandemia. Dziś mam sporo zajęć, bo prowadzę też zajęcia w Szczecinie czy zajęcia online. A dodam, że pewnie nie zrobiłabym tego, gdyby nie ludzie, który spotkałam, na których trafiłam. Dlatego dziś jestem przekonana, że warto być ciekawym życia i poznawania różnych osób. Bo nigdy nie wiesz, jaka szansa do ciebie przyjdzie i co z tych znajomości się narodzi. Wiem na pewno, że dzięki temu będzie energia. Bo jeżeli my komuś będziemy dawać dużo od siebie, to ta energia wróci, choć być może nie z tej samej strony, może z innej. Ale zawsze będzie krążyć. U mnie krąży, ale oczywiście zastanawiam się, w jakiej części wynika to z mojej osobowości, takiej, nie innej, otwartej. Bo jednak wbrew pozorom byłam strasznie nieśmiałym dzieckiem. Ale starałam się z tym walczyć, wychodząc na scenę, śpiewając czy recytując. Stąd uważam, że mega ważne jest, aby próbować, podejmować ryzyko. Nawet, jeżeli coś się spali, jeżeli nie wyjdzie, jeżeli nie do końca się uda. Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy. Więc warto podejmować odważne decyzje, nie odwlekać. Bo szczęście to kwestia wyboru. Jeżeli będziemy ciągle się dąsać, że jest nam źle, to tak będzie.
Wracając na koniec do twojego biznesu, bo to jednak biznes. Zastanawia mnie, skąd pomysł na nazwę, dość oryginalną.
Jak zakładałam firmę, początkowo myślałam że będzie to doradztwo dietetyczne tylko. Usiedliśmy z mężem i rozmyślaliśmy, co będzie najlepsze. I mąż rzucił, że może „Pestka”, jako symbol tego, że coś nowego wyrasta, coś się tworzy. To też być może w jakimś sensie symbol mojej zmiany, zmiany podejścia. Pestka doradztwo żywieniowe przerodziło się w Pestka lifestyle, więc Pestka Studio Jogi przyszło naturalnie. Pestka też pasuje do mojego studia. Ludzie przychodzą, coś się zmienia, ‘kiełkują’, wyrasta coś nowego, nowa myśl, nowe podejście. Ja zmieniłam podejście do czasu. Siedząc bezczynnie, spoglądając w jeden punkt, nie mam poczucia marnowania czasu. Siedzę i się gapię, bo wiem, że moja głowa musi odpocząć. A jadąc w góry nie muszę przejść 30 km, mogę na nie popatrzeć lub przejść mniej. Kiedyś bym miała poczucie, że zmarnowałam dzień.
Jesteś drugą moją rozmówczynią w nowym cyklu wywiadów pod nazwą „Ostoja inspiracji”. I pojawił się pomysł, by to rozmówcy nominowali kolejnych, z którymi porozmawiam. Wchodzisz w to i nominujesz kogoś fajnego?
Jasne (śmiech). Martyna Henschke, Joanna Mikołajczak, Ewa Wajs – to niesamowite kobiety pełne pasji i chęci rozwoju, z którymi warto porozmawiać.
Dziękuję za rozmowę i nominacje!