Najlepszy portal lokalny w Polsce 2023 wg Stowarzyszenia Gazet Lokalnych
Najlepszy portal lokalny w Polsce 2023 wg Stowarzyszenia Gazet Lokalnych
Więcej
    Strona głównaLudzieKuba Wierzbicki: Lubię sprzedawać radość (WYWIAD)

    Kuba Wierzbicki: Lubię sprzedawać radość (WYWIAD)

    Opublikowany

    Gra i śpiewa od młodych lat, a wolsztynianie kojarzą go z zespołu weselnego „Feniks”. Ale dziś jest w innym miejscu. Jeździ po kraju z grupą „Budka Band” wykonując legendarne przeboje suflerów. – To dla mnie spełnienie i wyróżnienie – zaznacza Kuba Wierzbicki, który w minioną niedzielę wystąpił na deskach Wolsztyńskiego Domu Kultury. I razem z kolegami porwał publiczność do czasów, kiedy w Polsce słuchało się dobrego rocka. Rozmawia Łukasz Rogalski.

    Grasz od dzieciństwa i nie zanosi się, żebyś miał zamiar przestać. 

    Tak, to prawda, z muzyką jestem związany od najmłodszych lat, a inspiracją był mój ojciec, który podczas pobytu na wczasach wziął gitarę i po prostu zaczął grać. Mnie wówczas tak się spodobało, że później samo to wszystko poszło. Tato zapisał mnie na lekcje do Romka Vorbrodta, w tamtym czasie najlepszego gitarzysty w powiecie, który razem z Mariuszem Janczewskim grał w zespole „Kobieta”. I to Romek, zaraz po tacie, wszczepił we mnie muzykę, a ja szedłem z nią dalej, już w technikum zakładając zespół weselny, żeby móc zarabiać. Tym samym pierwsze wesela grałem mając zaledwie piętnaście lat. uczestniczyłem również  w innych projektach muzycznych, również w technikum, biorąc udział w tzw. pokazach szkół w Wolsztynie, za każdym razem kosząc wolsztyńskie liceum. Tacy byliśmy dobrzy z chłopakami (śmiech). 

    Mimo muzyki skończyłeś studia na politechnice. 

    Skończyłem, bo w pewnym momencie nie chciałem już grać. Ale wtedy znów pojawił się ojciec, który wspierał mnie i namawiał, bym nie zaniechał muzyki, nie odpuścił. Dlatego mimo studiów i późniejszego wylotu do USA, po powrocie poszedłem na Akademię Muzyczną w Poznaniu i zostałem nauczycielem, ale i…. współwłaścicielem firmy transportowej. 

    To nie podobne do artystów, którzy żyją z głową w chmurach… .

    No właśnie ja wbrew pozorom jestem bardzo ułożonym człowiekiem. Lubię mieć pewne rzeczy jasne. Dlatego nauczycielstwo, dlatego firma transportowa. Uważam zresztą, że w dzisiejszych czasach trzeba mieć wiele otwartych dróg. To powtarzam moim dzieciom – Leonowi i Hani, którzy także uczą się grać. Leon na saksofonie, Hania na pianinie. I to z powodzeniem. W każdym razie uważam, że dzisiaj należy robić wiele rzeczy, aby mieć w życiu alternatywę. W moim przypadku takie podejście spowodowało, że dziś nie muszę dokonywać wyborów kierując się kwestiami finansowymi. Bo to, co jest mi potrzebne do życia już mam. 

    Czym więc kierowałeś się odchodząc po 25 latach z zespołu „Feniks”, który zna wielu wolsztynian?

    Na pewno nie brałem pod uwagę pieniędzy, bo były one rzeczą drugorzędną. Była to zresztą decyzja, której dwa lata wcześniej bym nie podjął. Niemniej jednak w momencie, kiedy padła propozycja śpiewania w Budce Band byłem już na innym etapie. I mimo, że większość bliskich mi osób nie rozumiała mojej decyzji o odejściu, a ja sam dość długo się nad nią zastanawiałem, to ostatecznie zdecydowałem się odejść. Nie ukrywam, że było to zejście z konia wierzchowca, który ma pięćdziesiąt czy więcej zaplanowanych imprez rocznie, i przesiadka na innego konia. Moją ambicją było jednak to, że chciałem i chcę zostawić po sobie jakąś spuściznę. Chcę, by ktoś pamiętał o tym, co powstało, co się narodziło. Była to też decyzja na rzecz tego, jak ja chciałbym grać, co chciałem sobą przedstawiać i jak chciałbym, żeby ludzie mnie postrzegali. Słowem: decyzja osobista, ambicjonalna. Ale nie bez znaczenia był fakt, że dostanie się do takiego zespołu jak Budka Band było to dla mnie wielkim wyróżnieniem. To bowiem jedyny zespół coverowy wykonujący utwory Budki Suflera. Z prostego powodu – to piekielnie trudne utwory, dlatego ja musiałem przez rok chodzić na lekcję wokalu w Poznaniu, żeby wyzbyć się maniery chałturniczej. I przyznam, że była to orka na ugorze… . 

    Ale zespół ciebie przyjął, po pierwszym przesłuchaniu. 

    Tak, choć obawiałem się jak wypadnę. W końcu w Budce nie grają ludzie przypadkowi. To doświadczeni artyści z różnych regionów Polski. I dobry projekt, ale nie jedyny, bo oprócz niego występujemy też z „Krawczyk Show”. A nasze koncerty cieszą się rosnącym zainteresowaniem, bo obecnie rocznie gramy już w ponad 50 miejscach rocznie. 

    Dużo jeździsz… .

    Muzyka to pasja, ale w moim przypadku również zawód. I komuś, kto nie jeździł po Polsce, nie spędzał po kilkanaście godzin w busie, nie doświadczał rozłąki z rodziną, może się wydawać, że jest wszystko takie fajne. Nie zawsze jest, choć mimo tego, kochamy z chłopakami to, co robimy. I dlatego to robimy. 

    Rodzina to akceptuje?

    To jest tak, jak z kierowcą ciężarówki. Jeżeli przed ślubem nim był, to druga połowa wiedziała, na co się godzi. I u mnie przed ślubem było granie, choć w innym zespole. Dlatego automatycznie zostało to zaakceptowane (śmiech). 

    Na niedzielnym koncercie w Wolsztynie sala była pełna. Jak występowałeś z projektem „Krawczyk show” rok wcześniej – również. Jest więc czego gratulować.

    Nie spodziewałem się takiego odzewu, a zwłaszcza w przypadku drugiego projektu, który wymieniłeś. Bo przyznam, że zanim doszło do występu, nie bardzo wiedziałem, jak to ugryźć, bo z Wolsztyna nikt do mnie nie dzwonił, nikt się nie odzywał. W końcu postanowiłem jednak wziąć sprawy w swoje ręce i zaproponowałem koncert z okazji Dnia Kobiet, rok temu. Razem z chłopakami byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy ponad 200 biletów sprzedało się w zaledwie pięć dni. Zadzwoniłem więc do dyrektora domu kultury – Jarka – i mówię, że trzeba zrobić drugi koncert. Znów sprzedało się ponad 200 biletów. Byliśmy w szoku…

    Pobiliście samego Mietka Jureckiego z Budki Suflera, z którym robiłem wywiad przed rokiem. Jemu nie udało się sprzedać wszystkich biletów i odwołał koncert…

    Trudno powiedzieć, dlaczego musiało dojść do odwołania koncertu. Znam Mietka osobiście, graliśmy kiedyś w Szczecinie, gdzie w klubie Sorento, znanym miejscu, ma swoją gwiazdę. Sądzę, że za taki stan rzeczy odpowiada to, że muzyka rockowa jest dziś niszową, nie dociera do młodzieży tak, jak kiedyś. Widzę to na co dzień, bo przecież jestem nauczycielem. I mam świadomość, że jeżeli ja młodym czegoś nie puszczę, to w mediach masowych tego nie usłyszą. To jest inne pokolenie. Bo moje czy twoje zna takie zespoły jak Perfect, Lady Pank, Dżem czy Budka Suflera. Tych muzyków słucham zresztą od dzieciństwa, co jak wspomniałem, zaszczepił we mnie i w moim bracie nasz ojciec Tak jak zaszczepił słuchanie grup zagranicznych – The Shadows, The Beatles, Deep Purple, Black Sabbath. Ja robię to samo, również pokazuję dzieciom taką muzykę, licząc, że choćby syn będzie mógł ten niszowy zawód muzyka kiedyś wykonywać. Wracając do twojego pytania – odpowiedź sprowadza się do tego, że mamy inne czasy i nie zapowiada się, by wróciły minione, choć nie powiem, że nikt już nie słucha tego, co kiedyś powstawało. Wymienione zespoły nadal mają swoich zwolenników, a to cieszy. 

    Budka Band to główny projekt, w którym bierzesz udział. Czy to oznacza, że naśladujesz Krzysztofa Cugowskiego? 

    Nie, nie na tym to polega. Niedawno rozmawialiśmy o tym z chłopakami, przy okazji pracy nad utworem „Martwe morze”, bardzo trudnym. Oni przekonywali mnie, bym śpiewał to tak, jak Krzysiek Cugowski, a ja się zaparłem i powiedziałem, że chcę to śpiewać po swojemu. Postawiłem na swoim i dziś za każdym razem, kiedy to gramy, mam wolną rękę i kończę utwór inaczej, nie wiedząc nawet wcześniej, w jaki sposób. Rodzi się to w danym momencie – gitarzysta czeka, aż wydam ostatni dźwięk, następnie wchodzi na dominantę, tonikę… . Coś pięknego. W każdym razie – nie jest celem naśladowanie Budki Suflera, a upamiętnienie jej spuścizny, w tym twórczości śp. Romualda Lipki. Razem z chłopakami wierzymy, że cieszyłby się, że ktoś wykonuje jego kompozycje, w końcu sam tego chciał za życia i o tym mówił. Nasz projekt ma zresztą „namaszczenie” Tomka Zeliszewskiego i wymienionego Mietka Jureckiego – gitarzystów prawdziwej Budki, a to zobowiązuje. 

    Jesteś gitarzystą, ale przede wszystkim wokalistą. To oznacza, że dla ciebie najważniejszy jest tekst?

    Zdecydowanie. Tekst jest najważniejszy, od tekstu wszystko się zaczyna. Można zaśpiewać utwór pięknie, ale nie oddać wartości słów, ich znaczenia. I szczególnie w Budce Suflera, w utworach może mniej znanych, takich jak „Cały mój zgiełk”, „Cisza jak ta”, czy wymienione „Martwe morze”, ta interpretacja ma znaczenie, dlatego tak się czasami przy niej upieram. Ma pewnie mniejsze znaczenie przy kompozycjach „sztampowych”, czyli choćby „Bal wszystkich świętych” czy „Takie tango”, dzięki którym każdy z muzyków kupił sobie nowy samochód i jeszcze im zostało… . 

    Poznałeś Krzysztofa Cugowskiego?

    Nie, nie miałem okazji, ale wiem, że zna nasz zespół, mówił o nim w jednym z wywiadów. A kwestii pomiędzy nim a byłymi członkami Budki Suflera nie komentuję. 

    Muzyka to nie jedyna twoja pasja. Są też konie… .

    Ta pasja zaczęła się w mniej więcej tym samym czasie, co muzyka. Mając 15 lat zacząłem jeździć do stadniny w Borkach, której dziś już nie ma. Tam zachłysnąłem się końmi, a później bywałem też w Świetnie, u pana Janusza Ranisia, pracując nawet przy koniach. A później… była przerwa, wieloletnia. Aż w którymś momencie, na wczasach w Pogorzelicy wsiadłem i pogalopowałem po plaży… . I tak to wróciło, a pasją zaraziłem też dzieci. Myślę, że właśnie konie są taką pasją, bo muzyka, jak mówiłem, to też jednak zawód. Więc jeżeli miałbym mówić o pasji, to zdecydowanie konie. 

    Te pytanie zadaję każdemu, więc zadam i tobie – co ciebie inspiruje?

    Tutaj muszę wrócić do muzyki, bo na pewno inspiruje mnie to, kiedy wychodzę na scenę, gram i śpiewam i widzę, że ludziom się podoba. To daje mi kopa, bo odbiorcy są najważniejsi i niezwykle cieszę się, kiedy przychodzą po koncercie, gratulują, mówią, że dało im to radość. Bo lubię sprzedawać ludziom radość. I choć nie jestem na scenie wodzirejem, to cieszę się z kontaktu z publicznością, właśnie ze względu na tę inspirację, którą od niej otrzymuję, czego dowodem jest ostatni koncert w Wolsztynie. Świetne przyjęcie, wiele wspaniałych momentów, owacje… . To niezwykle budujące i za to, razem z chłopakami, bardzo dziękujemy.

    A nie masz poczucia, że należałoby trochę zwolnić? W końcu kilkadziesiąt koncertów, własna firma i jeszcze nauczanie to sporo jak na jedną głowę…

    Mam czasem takie poczucie, ale też takie, że kocham to, co robię, podobnie jak koledzy z zespołu. Wiem też jednak, że chciałbym zostawić po sobie własne kompozycję i przymierzam się do tego, by zacząć je tworzyć. Wymaga to jednak pewnego poukładania spraw zawodowych, o czym obecnie nie chciałbym mówić. Nie zamykam się jednak na nic, a co los da, to przyjmuję. Taką mam życiową filozofię. 

    Kto ma równie ciekawą i tym samym kogo poleciłbyś do następnego wywiadu?

    Jest pewien człowiek, a nazywa się Jacek Kotlarski. To doskonały muzyk z Wolsztyna, dziś mieszkający w Warszawie, pracujący bodajże dla Teatrze Roma. Warto z nim pogadać. 

    Dziękuję za rozmowę. 

    Ostatnie artykuły

    Rębak wciągnął dłoń mężczyzny

    Nieszczęśliwy wypadek w Siedlcu. Doszło do niego w trakcie prac przy porządkowaniu gałęzi drzew. Do...

    Czy bałagan u sąsiadów to sytuacja bez wyjścia?

    Mieszkańcy skarżą się na bałagan przed opuszczonym domem przy ulicy Poniatowskiego w Wolsztynie. –...

    Dziki atakują mieszkańców i mają zostać zabite

    Ludzie boją się wychodzić z domu. Wszystko przez grasujące po ulicach dziki, które podchodzą...

    Kobiety przejęły sołectwa w gminie Rakoniewice

    W gminie Rakoniewice zakończyły się wybory na gospodarzy wsi. W wielu miejscowościach nastąpiły zmiany....

    Zobacz również

    Rębak wciągnął dłoń mężczyzny

    Nieszczęśliwy wypadek w Siedlcu. Doszło do niego w trakcie prac przy porządkowaniu gałęzi drzew. Do...

    Czy bałagan u sąsiadów to sytuacja bez wyjścia?

    Mieszkańcy skarżą się na bałagan przed opuszczonym domem przy ulicy Poniatowskiego w Wolsztynie. –...

    Dziki atakują mieszkańców i mają zostać zabite

    Ludzie boją się wychodzić z domu. Wszystko przez grasujące po ulicach dziki, które podchodzą...

    Kobiety przejęły sołectwa w gminie Rakoniewice

    W gminie Rakoniewice zakończyły się wybory na gospodarzy wsi. W wielu miejscowościach nastąpiły zmiany....

    Justyna Mikołajewska: Trzeba być cierpliwym

    Po blisko czterdziestu latach spędzonych w wolsztyńskim ratuszu Justyna Mikołajewska przeszła na emeryturę. O...

    Odcięli pole od rowu i zgniło mnóstwo zboża

    Ścieżka rowerowa prowadząca od Siedlca do Nieborzy stała się utrapieniem tamtejszych rolników. Ich pola...