Szynki, kiełbaski, kaszanki, bułczanki i salcesony od lokalnego rzeźnika zamiast tych z marketu dopełnią bożonarodzeniowe menu. – A ponadto przywołują wspomnienia z dzieciństwa – uśmiecha się Rafał Jung, rzeźnik z Kębłowa.
Pan Rafał początkowo miał zostać elektromechanikiem. – Ale chętnych na praktyki było pięciu, a miejsca tylko trzy. Nie załapałem się – wspomina. – Wtedy ojciec zapytał czy nie chciałbym być rzeźnikiem. Zgodziłem się – opowiada ze świadomością, że obecnie ten zawód wybierany jest rzadko, a fachowców brakuje. Jednak gdy on chodził do szkoły, to przyszłych rzeźników była cała klasa.
I
Po szkole zaczął pracę w lokalnym zakładzie. – To były jeszcze czasy, kiedy wszystko robiło się naturalnie. Po kilku latach miałem receptury w głowie – wspomina i wyjaśnia, że dużo nauczył się też od dziadka swojej żony. – Jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej miał swój zakład. Po wojnie nie było to już możliwe, ale dalej w piwnicy miał cały niezbędny sprzęt. Gdy Rafał mnie odwiedzał najpierw musiał porozmawiać z dziadkiem – wspomina Anna Jung, żona pana Rafała. Dzisiaj w ich kuchni wisi dyplom mistrzowski dziadka. Arkusz umieszczono w starej ramie, a druk wypisano kaligraficznym pismem. – Po śmierci dziadka nie mogłam pozwolić, żeby dokument przepadł – mówi Anna Jung i cieszy się, że mąż kontynuuje rodzinną tradycję.
II
Praca w zakładzie masarniczym nie jest łatwa, dlatego po 15 latach pan Rafał zmienił branżę. Po swojej pracy nadal jednak trudnił się rzeźnictwem i rozwijał swoje smaki. – W końcu trzeba było postawić na jedną kartę – opowiada tłumacząc, że półtora roku temu otworzył swój zakład i zrezygnował z etatu. A w dostosowaniu istniejącego budynku do potrzeb zakładu przetwórstwa mięsa pomogli członkowie rodziny i przyjaciele. – Dużo zrobiliśmy sami – wyjaśnia pani Ania i podkreśla, że od kilku lat wymagania wobec małych zakładów są trochę mniej restrykcyjne. – Wcześniej nie byliśmy w stanie spełnić nakładanych przepisami obowiązków – podkreśla. Gdy zakład ruszył pan Rafał w pojedynkę zajmował się produkcją, a pani Ania pakowała wędliny i kiełbasy, dostarczała je do punktów sprzedaży i prowadziła niezbędną dokumentację. – Zdarzało się, że spaliśmy po kilka godzin dziennie i rano szłam jeszcze do swojej pracy – wspomina. I opowiada, że po kilku miesiącach zdecydowała się poświęcić cały swój czas dla rodzinnej firmy. A obecnie mają też wsparcie, zatrudniają dwie osoby.
III
Priorytetem dla pana Rafała jest smak. Podstawą jest dobre mięso od lokalnych rolników. – Mięsa nie sprzedajemy, ale jeśli ktoś chce, to polecamy miejsce, gdzie można znaleźć produkty dobrej jakości – mówi pan Rafał. Podkreśla, że dobre mięso po obróbce nie traci połowy objętości. Tłumaczy, że produkcja rozpoczyna się w poniedziałek i trwa do czwartkowego popołudnia. – Sklep przy zakładzie działa tylko w czwartki i piątki. Wtedy też dostarczamy towar do punktów w regionie. Dbamy, aby wszystko było świeże – mówi pan Rafał, który stawia na dobre przyprawy i nie stosuje żadnych konserwantów. Bierze do ręki każdą szynkę czy bułczankę. Bo produkcja nie jest masowa, to ręczna robota. – Zależy nam, żeby zawsze tak było – zaznacza rzeźnik.
IV
Jak mówi przysłowie, je się też oczami, dlatego pani Ania przykłada dużą wagę do prezentacji produktów. – Kupuję przezroczyste słoiki, choć muszę jechać po nie trochę dalej, ale w nich kiełbasa wygląda lepiej – wyjaśnia i zaznacza, że wszystko po to, żeby wędliny i kiełbaski smakowały jak dawniej i przywoływały smaki, które znamy z dzieciństwa. – Coraz częściej jesteśmy gotowi zapłacić trochę więcej za dobre jedzenie – mówi pani Ania i podkreśla, że starają się, aby ceny za ich produkty nie były wygórowane. Tak, aby każdy mógł sobie na nie pozwolić.–- I poczuć się, jak podczas świątecznych odwiedzin u babci – uśmiechają się Ania i Rafał.