Najlepszy portal lokalny w Polsce 2023 wg Stowarzyszenia Gazet Lokalnych
Najlepszy portal lokalny w Polsce 2023 wg Stowarzyszenia Gazet Lokalnych
Więcej
    Strona głównaKulturaKrystyna Giżowska: Z publicznością rozmawiam sercem

    Krystyna Giżowska: Z publicznością rozmawiam sercem

    Opublikowany

    „Nie było ciebie tyle lat” – śpiewała przed laty, a dziś wciąż potrafi wzruszyć jednym wersem. Krystyna Giżowska, ikona polskiej estrady, wystąpi podczas Święta Szparaga w Mochach. W rozmowie z Łukaszem Rogalskim opowiada o scenie i piosenkach, które ciągle łączą pokolenia. Ale i o sobie. 

    Czy wyobrażała sobie Pani, że kiedyś będzie występować… wśród szparagów?

    (śmiech) Wie pan co, to niby zwyczajne pytanie, ale ono wraca jak bumerang. Bo to nie pierwszy raz – i nie tylko ja – nasze największe gwiazdy śpiewały na Dniach Truskawki, na Miodobraniu… Na takich wydarzeniach lokalnych, gdzie najważniejsza jest idea. Że ludzie się spotykają, chcą coś przeżyć razem, coś zobaczyć.

    Takie imprezy często dają też szansę lokalnym grupom – artystycznym, rękodzielnikom.

    No właśnie. I ja nie mam nic przeciwko takim wydarzeniom. Wręcz przeciwnie – każda okazja, żeby się spotkać z ludźmi, ma sens. To nie ma znaczenia, czy to Święto Szparaga, Truskawki czy czegokolwiek innego. Ważne, żeby była publiczność. A publiczność zawsze jest fajna. I to idea się liczy.

    Pamięta Pani może jakieś nietypowe miejsce, w którym miała okazję występować? Takie, które Panią zaskoczyło?

    Oj, tak. Na przykład mój wyjazd do Stanów, do Polonii. To było coś innego niż to, co znałam w Polsce. U nas koncerty zawsze były „do ludzi w rzędach” – spokojnie, uważnie, tak jak w domach kultury. A tam? Tam się śpiewało „do kotleta”… .

    Do kotleta?

    Dokładnie. Ludzie jedzą, piją, rozmawiają, bawią się, tańczą, a w tle – artysta. Dla mnie to był szok. Było głośno, gwarno, każdy coś mówił, każdy coś zamawiał… Na początku nie mogłam się w tym odnaleźć.

    Trudno się przebić przez taki hałas.

    – Oj, bardzo. Nie wiedziałam, jak zwrócić ich uwagę. A potem się okazało, że to tam normalne. Wszyscy jeżdżą do tych klubów – i zespoły, i wokaliści. Trzeba się było nauczyć pracować w takich warunkach. I nauczyłam się.

    Jak Pani sobie poradziła?

    – Z czasem odkryłam, że trzeba po prostu znaleźć sposób na to, żeby ich zainteresować. Żeby spojrzeli w stronę sceny, żeby poczuli, że warto posłuchać. I to, paradoksalnie, bardzo mi się później przydało. Bo przestałam się bać kontaktu z publicznością.

    Czyli dziś to Pani lubi?

    Lubię, kiedy publiczność jest blisko. Kiedy mogę spojrzeć w oczy, poczuć ich reakcję. Ale to nie przychodzi samo – to się zdobywa latami. Są tacy, co łatwo nawiązują kontakt. Ale są też osoby bardziej zamknięte. Dla mnie to była lekcja. I cieszę się, że ją odrobiłam. Zresztą – występowałam później w różnych miejscach – także w Niemczech, w Friedrichstadt-Palast, w varieté… Tam już był inny układ – siedzieli w rzędach, ale przy stolikach. Była scena, była kawa, może kieliszek szampana, ale już nie podawano obiadu w trakcie śpiewania. To było bardziej uporządkowane.

    Kontakt z publicznością jest dla Pani ważny.

    Ależ oczywiście! To podstawa. Artysta nie istnieje bez publiczności. Wychodząc na scenę, nie śpiewam dla siebie. Chcę, żeby ludzie razem ze mną przeżywali to, co się dzieje. Żeby ich poruszyć. Dać im wszystko z siebie. I tego mnie uczono.

    Miała Pani solidne podstawy.

    Jestem ze starej szkoły, z ruchu amatorskiego, ale szlif zawodowy zdobyłam w teatrze muzycznym. A teatr, proszę pana, to zupełnie co innego niż estrada. Inne zasady, inne wymagania – zwłaszcza w latach 70. Teatr nauczył mnie dyscypliny, punktualności, szacunku do publiczności. Tam się nie spóźniało. Tam obowiązywały konkretne zasady – odpowiedni strój, przygotowanie, profesjonalizm.

    To zostało do dziś?

    Tak. Nie spóźniam się. Nigdy. Chyba że coś się wydarzy na drodze – ale wtedy zawsze dzwonię, uprzedzam. Zawsze jadę wcześniej, żeby mieć zapas czasu. Szanuję ludzi, którzy na mnie czekają.

    Czy według Pani publiczność się zmienia?

    Publiczność, wie pan, jest zawsze taka sama. Przychodzą, bo chcą usłyszeć swoje ukochane piosenki – i ja ich rozumiem. Sama jak idę na koncert, to chcę usłyszeć te moje ulubione. Ale też patrzą, czy artysta nadal ma coś do powiedzenia, czy jeszcze potrafi, czy coś nowego pokaże. I czują od razu – czy dajesz z siebie wszystko, czy tylko odbębniasz. Publiczności nie da się oszukać.

    To chyba widać po reakcjach?

    Oczywiście. Jak się podoba, to ci to pokażą. I wtedy jest ta chemia, to porozumienie. Wychodzą z koncertu z przekonaniem, że było warto. I o to właśnie chodzi – żeby to był fajny czas spędzony razem.

    Pani popularność zaczęła się w czasach, kiedy nie było Facebooka, Instagrama… Czy media społecznościowe zmieniają ludzi?

    Bardzo. Ja zresztą… nie ukrywam – na początku w ogóle nie czułam się dobrze przed kamerą. Jak tylko zapalała się ta czerwona lampka, to miałam pustkę w głowie. Wszystko, co miałam przygotowane, nagle znikało. Nie byłam w stanie sklecić prostego zdania. 

    A dziś?

    Dziś nadal nie przepadam za tzw. „ściankami”, medialnym szumem. Nie lubię opowiadać o swoim życiu prywatnym. Były wywiady w domu, zapraszałam dziennikarzy, ale to było wszystko pod kontrolą. Uważam, że każdy ma prawo do odrobiny prywatności.

    Rozumiem.

    Teraz, w dobie internetu, to wszystko jest wszędzie. Wchodzisz i widzisz wysyp wszystkiego – zdjęcia z łazienki, z łóżka, z obiadu… A ja, kiedy zmarł mój mąż, nie napisałam o tym w mediach społecznościowych. Nie chciałam się dzielić moim bólem z całym światem.

    Ktoś Pani to wypomniał?

    Tak. Ktoś powiedział: „Pewnie trzymała go pani w lodówce, skoro nikt nie wiedział”. I ja wtedy pomyślałam: co za bezczelność… Przecież to moja sprawa. Moje przeżycie. Nie muszę się z tym afiszować. I tego się trzymam – nie dzielę się wszystkim.

    Mówiła Pani wcześniej o kontaktach z publicznością. A jak to wygląda za kulisami? Między artystami?

    No i tu, proszę pana, zaczynają się schody. Bo ja mam taki zwyczaj – zawsze jak wchodzę do garderoby, to się przedstawiam. Nie zakładam, że każdy musi mnie znać. Witam się ze wszystkimi. Ale, niestety, bardzo często trafiam na mur.

    Mur?

    Tak, taki emocjonalny. Zimno. Dystans. Na przykład na dniach miast – często mamy ogromne namioty, gdzie każdy artysta ma swój „boks”. Występują różni wykonawcy, także ci bardziej znani, „gwiazdy”. I co? I siedzą pozamykani w tych swoich boksach, za kotarą, z ochroną, żeby nikt im nie przeszkadzał. Nie rozmawiają, nie witają się.

    Smutne.

    Tak sobie wtedy siedzę i myślę: ciekawe, co będzie za dziesięć, piętnaście lat? Bo to jest bardzo niepewny zawód. Można błyskawicznie wejść na szczyt – jednym przebojem. Każdy zna, każdy śpiewa. A potem? Za rok, dwa – nikt nie pamięta nazwiska. Nie pamięta, co kto śpiewał.

    Czyli szybko można zgasnąć.

    O tak. Sztuka polega na tym, żeby przetrwać. Żeby nie zniknąć po tych „pięciu minutach sławy”. Mnie się akurat udało. Miałam swoje pięć minut – piękne pięć minut – ale na szczęście nie straciłam publiczności. Oni zostali ze mną.

    Czyli nie „odcina Pani kuponów”?

    Nie znoszę tego określenia. Ono brzmi okropnie. Ja nie odcinam kuponów. Po prostu – wciąż jestem aktywna. Ludzie, którzy kiedyś pokochali moje piosenki, wciąż przychodzą na koncerty. I co ciekawe – coraz częściej przychodzą z dziećmi. Córki, młodsze pokolenie. I to jest dla mnie najpiękniejsze.

    Jest ciągłość.

    Tak. A do tego mam od trzech lat nowy zespół. Świetnych muzyków. Mamy nowego menadżera, bardzo profesjonalnego. Nagraliśmy już cztery nowe piosenki. Niedawno odbyła się ich premiera – po raz pierwszy zagraliśmy je na koncercie. Nie siedzę „na pupie” – jak to mówię (śmiech). Cały czas coś robię. Bo ja kocham ten zawód. Kocham scenę, kocham ludzi, kocham ten kontakt. I co ważne – ja też lubię słuchać.

    To się czuje w Pani wypowiedziach.

    Dziękuję. I chyba właśnie dlatego ten kontakt z publicznością jest taki prawdziwy. Bo my się naprawdę spotykamy. I nawet te stare, nieśmiertelne przeboje – oczywiście, że je śpiewam. Kiedyś, raz, odważyłam się ich nie zaśpiewać. Myślałam: „Pokażę coś nowego, inne piosenki”. I co? Ludzie byli zawiedzeni.

    Domagali się swoich ulubionych?

    Oczywiście! Ktoś mądry powiedział mi wtedy: „Nigdy więcej tego nie rób”. I miał rację. Publiczność przychodzi też po to, żeby te piosenki usłyszeć. Więc zawsze buduję program koncertu tak, żeby te cztery – najbardziej ukochane – się znalazły.

    A pozostałe?

    Pozostałe dobieram tak, żeby były bliskie mojemu sercu. Żeby opowiadały coś o mnie. A jednocześnie pokazuję nowości. Bo chcę też udowodnić, że jeszcze potrafię śpiewać! Że cały czas coś tworzę. I że ten koncert nie jest jednostajny, tylko różnorodny. Żeby było barwnie.

    Czyli repertuar jest przemyślany, ale z sercem?

    Tak, zawsze. Mam w swoim dorobku tyle różnych rzeczy – od tradycyjnych ballad, przez swing, rockowe numery, pop, country, piosenki przedwojenne, a nawet piosenki dla dzieci! Tyle lat śpiewam, że mam z czego wybierać. I chcę się tym dzielić.

    Czy treść piosenek, które Pani wykonuje, to też forma komunikatu? Chodzi mi o to, czy przez utwory stara się Pani coś przekazać, coś zasugerować?

    Tak, zdecydowanie. Mam taki jeden utwór, do którego wróciłam po trzydziestu latach. I to jest dla mnie bardzo szczególny moment. To piosenka nagrana kiedyś z zespołem dziecięcym. Wtedy była po prostu jedną z wielu, ale dziś… dziś nabrała zupełnie nowego sensu.

    Jaki to utwór?

    „Ulecz świat”. To polska wersja piosenki Michaela Jacksona. Tekst nie jest jego tłumaczeniem dosłownym, ale inspirowany tym przesłaniem – bardzo prostym i bardzo ważnym. Kiedy ją nagrywałam w latach 90., ten tekst wydawał się trochę naiwny, może nawet zbyt patetyczny. Ale teraz… teraz brzmi jak krzyk.

    Co się zmieniło?

    Wszystko. Świat się zmienił. Mamy wojny, podziały, brak wzajemnego szacunku. Nienawiść, która się sączy codziennie. I nagle ten tekst – prosty, o potrzebie miłości, pokoju, współczucia – staje się dramatycznie aktualny. Czuję, że teraz właśnie powinien wybrzmieć. Na koncertach śpiewam go tylko z fortepianem. Bez aranżacji, bez efekciarstwa. To bardzo intymny utwór. Taki, który wymaga ciszy. Dlatego nie wiem, czy nadaje się na występ plenerowy, gdzie jest gwar i rozproszenie. Ale jeśli będzie chwila, może się odważę.

    A linia fortepianu – trudna?

    Nie, nie. Ale wie pan, kto mi to gra? Władek. (śmiech) Pan Władek, zna pan go.

    Znam, znam! (śmiech)

    No właśnie. Tylko on. Z nikim innym bym tego nie zagrała. To nie jest piosenka „do popisania się”. To jest coś więcej. To rozmowa. Ze światem. Z sobą. Może to zabrzmi patetycznie, ale ja naprawdę wierzę, że artysta ma też obowiązek mówić rzeczy ważne. Choćby cicho.

    I nie każdy ma odwagę to zrobić.

    A bo ja wiem, czy to odwaga? Może po prostu moment, kiedy dojrzewasz do tego, żeby coś powiedzieć bez lęku, bez ściemy. A przy tym to utwór, który też mnie samej coś przypomina – że trzeba ludziom mówić: jesteście ważni, świat nie musi być taki, jaki jest.

    Czy są takie utwory, które musi Pani zaśpiewać – nawet jeśli czasem może się już trochę „przejadły”?

    Oczywiście! Są cztery, które muszą być zawsze. „Nie było ciebie, przeżyłam”, „Złote obrączki”, „W drodze do Fontenay” – to są te piosenki, bez których nie ma koncertu. Ludzie na nie czekają.

    A inne?

    Inne dobieram tak, żeby było i coś nowego, i coś, co naprawdę lubię. Coś, co mnie porusza. Chcę, żeby publiczność zobaczyła, że poza tymi hitami mam też inne utwory – mniej znane, może zaskakujące, ale wartościowe. I żeby ten koncert nie był monotonny.

    Zależy Pani na różnorodności.

    Tak. Proszę sobie wyobrazić, że przez te wszystkie lata śpiewałam dosłownie wszystko – tradycyjne ballady, swing, rockowe rzeczy, pop, country, nawet przedwojenne piosenki! Dla dzieci też. Mam ogromny repertuar. I lubię sięgać po to, co trochę zapomniane, żeby pokazać, że było coś więcej niż tylko „te przeboje”.

    A czy są utwory, które niosą jakiś szczególny przekaz?

    Tak, wspominałam już o „Ulecz świat” – to piosenka, która teraz nabiera zupełnie nowego znaczenia. Ale mam też inne utwory, które mówią o relacjach, o czułości, o pamięci. Dla mnie ważne jest, żeby to, co śpiewam, miało treść. Żeby było szczere.

    Śpiew to nie tylko dźwięki.

    Absolutnie nie. To rozmowa. To opowieść. Ja na scenie jestem po to, żeby opowiedzieć historię – czasem o sobie, czasem o nas wszystkich. I jeśli ktoś po koncercie podejdzie i powie: „Dziękuję, to było o mnie” – to znaczy, że warto było śpiewać.

    Dziękuję Pani bardzo za tę rozmowę.

    – Ja również dziękuję. I do zobaczenia – może już nie tylko przy szparagach. (śmiech)


    Krystyna Giżowska – urodzona 19 listopada 1954 roku w Wałbrzychu, wychowana w Koszalinie. Debiutowała jako nastolatka w Zespole Pieśni i Tańca „Transportowiec”. W latach 70. i 80. zyskała ogromną popularność dzięki takim przebojom jak „Nie było ciebie tyle lat”, „Złote obrączki”, „W drodze do Fontenay” czy „Przeżyłam z tobą tyle lat”. Występowała m.in. w Opolu, Sopocie, Dreźnie i Soczi, zdobywając nagrody na międzynarodowych festiwalach. Współpracowała z czołowymi polskimi kompozytorami, a jej charakterystyczny głos i melancholijna interpretacja uczyniły ją jedną z najważniejszych postaci polskiej muzyki pop. Po przerwie wróciła na scenę i do dziś koncertuje z nowym zespołem, łącząc klasyczny repertuar z nowymi utworami. Ceniona za autentyczność, profesjonalizm i bliskość z publicznością.

    Ostatnie artykuły

    Program Czyste Powietrze w nowej odsłonie. Nareszcie ciepły, zdrowy dom na lata

    Program Czyste Powietrze w nowej odsłonie. Nawet  do 100% kosztów netto dofinansowania. Jak szukać...

    Z Wolsztyna do finału „The Floor” Tomasz Szramka dotarł do finałowej dziesiątki

    100 uczestników, 100 pól wiedzy i tylko jeden zwycięzca. Nowy teleturniej „The Floor” zadebiutował...

    Hejt, wyzwiska i oskarżenia. Prywatna sprawa z sieci trafia do sądu

    Wpisy w mediach społecznościowych, wiadomości z wyzwiskami, oskarżenia o pedofilię, żarty z wyglądu i...

    Ojcostwo na nowo. O odpowiedzialności, obecności i zwykłych sprawach

    Zbliża się Dzień Ojca – to dobry moment, by porozmawiać o tym, czym dziś...

    Zobacz również

    Program Czyste Powietrze w nowej odsłonie. Nareszcie ciepły, zdrowy dom na lata

    Program Czyste Powietrze w nowej odsłonie. Nawet  do 100% kosztów netto dofinansowania. Jak szukać...

    Z Wolsztyna do finału „The Floor” Tomasz Szramka dotarł do finałowej dziesiątki

    100 uczestników, 100 pól wiedzy i tylko jeden zwycięzca. Nowy teleturniej „The Floor” zadebiutował...

    Hejt, wyzwiska i oskarżenia. Prywatna sprawa z sieci trafia do sądu

    Wpisy w mediach społecznościowych, wiadomości z wyzwiskami, oskarżenia o pedofilię, żarty z wyglądu i...

    Ojcostwo na nowo. O odpowiedzialności, obecności i zwykłych sprawach

    Zbliża się Dzień Ojca – to dobry moment, by porozmawiać o tym, czym dziś...

    Radni apelują o poprawę bezpieczeństwa przy ulicy Nowotomyskiej. Jest odpowiedź starosty

    W odpowiedzi na liczne sygnały od mieszkańców grupa radnych rakoniewickich wystosowała interpelację do burmistrza...

    Nie tylko leczenie, ale i walka o prawa. Skargi z powiatu trafiły do Rzecznika

    Problemy z rejestracją, odmowy hospitalizacji i zastrzeżenia do leczenia – głównie w tych kwestiach...